poniedziałek, 27 lipca 2015

Siedzę tutaj i piszę.

   Poniższy post miał być napisany już kiedyś, miał posiadać inną formę a co najważniejsze wiele razy zastanawiałam się czy go opublikować. Dlaczego? Bo wiem jak wygląda świat internetu, nie że boję się lawiny hejtu co akurat to spływa po mnie jak po kaczce (realnie jak i wirtualnie) ale wiem, że ktoś może poczuć się urażony moim tokiem myślenia (chociaż o to często lata mi koło wiadomo czego no ale może i posiadam jeszcze sumienie).

  Od czego by tu zacząć. Najlepiej od początku ale i on jest zakręcony.  Moje życie było dobre. Polskę zwiedziłam  prawie całą chociaż jest jeszcze kilka miejsc których chcę zobaczyć. Naprawdę, to jest piękny kraj w którym można się zakochać.  Szkoła, wolontariat, projekty,  znajomi, harcerstwo, góry, długie wieczory  przy ognisku i noce pod gwiazdami. Bieganie po ciemnym lesie i okopywanie namiotu w ulewę bo oczywiście wcześniej się nie chciało.  A co najważniejsze brak nudy. Co to była nuda nawet nie wiedziałam. Pisząc maturę nie wiedziałam co chcę studiować poza tym studia jakoś nie były moim priorytetem raczej wolałam zacząć sama na siebie zarabiać. Postanowiłam wyjechać jako Au Pair do Niemiec. Nie żałuję tej decyzji ba wręcz jestem z niej bardzo zadowolona. Dzieci jak dzieci, jak je "urobimy" po swojemu nasza praca będzie wspaniała ;) Wtedy też wpadłam na genialny pomysł  zrobienia EuroTripu, wyjechania na kilka miesięcy do UK aby doszlifować swój angielski gdyż nawet po maturze jego poziom nie był bardzo dobry a potem ruszyć na Stany. Przecież trzeba zobaczyć to na własne oczy! Będąc w Niemczech, imprezując, zajmując się diabełkami powoli zaczęłam realizować swój jak, że idealny plan. Aplikacja, spotkania informacyjne itp nie miały końca. Ale wiadomo, że życie woli pisać wszystko po swojemu. Zakochałam się. Ot tak. Jak to w życiu bywa, widzimy kogoś i już wiemy, że to ta właśnie osoba. Po kilku miesiącach randkach przy diabełkach, niezliczonych wycieczkach zamieszkaliśmy razem. Ja swoje plany o wielkich podróżach odstawiłam na bok myśląc, że przecież niedługo je zrealizuje.

  Jeżeli jesteście młodzi i myślicie, że dorosłość jest taka zarąbista to się mylicie, bardzo. Po poniższych słowach wiem, że większość czytających to powie, że ja po prostu narzekam a mam dobrze no ale wiecie to ja narzekam i ja to przeżywam.

  Mam pracę, nie powiem nie jest jakoś wyjątkowa ciężka, płacą za nią nawet "ok", mieszkam na swoim (o ile na swoim można nazwać mieszkanie wynajmowane no ale mamy 2015 rok więc chyba tak ), mam kochającego partnera, zdrowie więc na co tu narzekać?

  Jeśli myślicie, że 30 dni urlopowych w roku to dużo to się mylicie. Nie tak nie jest. Patrząc na pryzmat mojej pracy gdzie pracujemy w weekendy, wszystkie święta  a statystycznie posiadam wolny tylko co drugi weekend to te 30 dni jest po prostu nic. Mieszkając na obczyźnie mamy za priorytet  odwiedzanie rodziny w Polsce (przynajmniej ja mam ^^) więc o wielkim podróżowaniu  podczas urlopu można zapomnieć. Ktoś powie "co za problem, nie jedź do Polski". Cóż, to chyba zrozumieją tylko jedynacy tacy jak ja którym było by przykro ze świadomością,że ich rodzina za nimi tęskni.
  Myślałam, że gdy będę pracować będę mogła zrealizować w końcu swoje plany, tak. Czytaj powyżej. Co z tego, że człowiek ma środki na niego jak nie ma czasu.
  Z lubym najczęściej podróżujemy autem, w Niemczech widzieliśmy już wiele. Ale po tym zaczyna się zgrzyt. Ja dziecko lasu nie boję się autostopa, spania na polanie, braku planu, marnego jedzenia kosztem podróży. Podziwiam wszystkich którzy z plecakiem, z małym budżetem postanowili zwiedzać świat.Ich historię pokazują, że się da i że można. Mój luby to jednak inna bajka. Nawet nie wiem czy kiedyś spał pod gołym niebem. Wszystko musi być zaplanowanie, autostop odpada, samolot nie potrzebny, najlepiej jechać swoim autem - a jak wiadomo nie zawsze się tak nie da. I wtedy zaczynają się zgrzyt. Gdy ja planuję w głowie podróże życia za najniższy koszt  mój luby planuje kupno mieszkania,  szukanie nowej pracy.. Dwa odrębne światy. Dwa odrębne interesy. Ja "dziecko" z marzeniami on "dorosły"  stąpający mocno po ziemi.
   Aktualnie jestem zmęczona, zmęczona nic nie robieniem. Znudzona. Jest mi przykro, że to inni realizują "moje" marzenia.  Że nie jest tak jak ja bym chciała.  Coraz częściej budzi się we mnie też zazdrość której wcześniej nie było. Bo jakim cudem moi znajomi  bez pracy, studenci znaleźli się w Peru, USA, Australii czy innym miejscu na ziemi  a ja nie...  Bo nie ma czasu, bo nie ma środków, bo coś może się stać, bo są rzeczy ważniejsze bo... Bo trzeba iść do pracy, wrócić z niej, zjeść, zasnąć, znowu pójść do pracy...

Nie wiem ile czasu takie myślenie siedziało w mojej głowie. Oczywiście tylko na tym się nie skończyło. Do tego doszło pesymistyczne patrzenie na życie jako całości, brak chęci i wiary w swoje działanie nie wspominając już o nie akceptacji swojego wyglądu (bo przecież niedługo zabraknie lustra, żeby pokazywać moje odbicie). No z tą akceptacją siebie i swojego wglądu było (i czasem jest) bardzo ciężko. Bo dlaczego nie mam nóg, ust, włosów, twarzy jak gwiazdy? A no i ciuchy rozmiaru 36 są czasem za ciasne...



   Ale wiem i jestem teraz tego świadoma, że takim myślenie sama kopałam sobie dołki i Ty czytelniki i Ty Przyjacielu jeśli myślicie tak samo - robicie dokładnie to samo co ja, niszczycie sobie radość z życia. . Życie to chwile, chwile z których trzeba czerpać jak najwięcej. Musimy pochłaniać wszystko co nas otacza.Każdy promień Słońca, każdą krople deszczu, każdy uśmiech nieznajomego..  Musimy być przyjaźni  dla innych bo to Ci inni tworzą naszą przestrzeń, Nie zazdrościć im, nie krytykować, nie zostawiać samemu sobie. Być po prostu "dobrym człowiekiem".  Nie obserwujmy życia innych, zajmijmy się swoim. Nie myślmy o tym czego nie mamy, pomyślmy o tym co mamy. Oczywiście nie każda sytuacja jest radosna, nie jest taka jaką byśmy ją chcieli ale życie to nie tylko śmiech, radość, dobra muzyka to czasem: łzy, ból i rozgoryczenie.
 Ja mam osobę która aktualnie jest moim  największym promieniem Słońca. I chociaż różnimy się od siebie do tego stopnia, że nawet pijemy inną wodę mineralną to jesteśmy jednością. W dobrych i złych chwilach. W czasie zwątpienia motywujemy się wzajemnie, wspieramy, radzimy a co najważniejsze... się kochamy. Rodzina, praca, "zachcianki" to te rzeczy które powinny nas motywować do dalszego działania.
   Cieszmy się z tego co mamy, cieszmy się z dobrych chwil które nas spotkały, z ludzi których poznaliśmy, z miejsc które zobaczyliśmy  bo za rok, miesiąc a nawet jutro może ich już nie być, a co najważniejsze może nie być nas a  co gorsza  osób które kochamy najbardziej ... 



Ja, Autorka. 




ps. Poniżej zdjęcia USA które zagościły na moim pulpicie jak inspiracja. Wszystkie zdjęcia (oprócz trzech ostatnich) pochodzą z bloga Justyny  "Utrwalenie". Justyna robi niesamowite zdjęcia miejsc jak i piękne reportaże ślubne ! Trzy ostatnie zdjęcia pochodzą z bloga Julii "Itsjul" którą większość z nas zna z urodowego kanału na YT. Obu autorką zdjęć dziękuję za możliwość udostępnienia ich dzieł na moim blogu. ;)

Są miejsca na ziemi które widzieliśmy na zdjęciach, filmach, znamy z opowiadań i wiemy, że tam właśnie chcieli byśmy pojechać. Są też miejsca które jakoś do nas nie przemawiają i nie widzimy siebie zwiedzając takie miejsca. Oczywiście życie wszystko zweryfikuje i może się okazać że gdy w końcu zajedziemy do SF to ciągle będzie  tam mgła a most jednak jest całkiem mały  ale za to Indie to jednak miejsce świetne do kulinarnych doznań. Bo wszystko trzeba najpierw zobaczyć, doznać  a  dopiero potem oceniać.Ale marzyć można ;)






























PS. Przyjacielu, już wiemy co było 13 grudnia 2013roku.